wtorek, 30 lipca 2019

Wtorkowe Wspominki #3 - O Norwegu, co rzucał "pożyczonym" oszczepem

Egil Danielsen - to nazwisko nie jest tak popularne w Polsce, jak legenda, jaką obrósł jego złoty medal olimpijski. Norweg podczas igrzysk w Melbourne pokonał głównego faworyta, kapitana "Wunderteamu", Janusza Sidłę. Historia o pożyczonym przez Polaka oszczepie urosła w środowisku sportowym do rangi mitu narodowego. Wczoraj Danielsen zmarł. Przy tej smutnej okazji należy zatem sprostować naciągane relacji.

Zacznijmy od tego, czego nie da się przekłamać - do olimpijskiego konkursu oszczepników w listopadzie 1956 roku Janusz Sidło przystępował jako rekordzista świata. Zajął drugie miejsce, a wygrał Egil Danielsen, bijąc najlepszy w historii wynik Polaka. Trzeci był reprezentujący ZSRR Wiktor Cybulenko, który również odgrywa pewną rolę w tej historii, choć legenda, o której dziś piszę, całkowicie go pomija.

Co mówi się w Polsce? Rzekomo Sidło pożyczył swój oszczep słabo spisującemu się Norwegowi, "kręcąc na siebie bat" i przez to przegrywając olimpijskie złoto, na które liczyła cała Polska - był w końcu triumfatorem Plebiscytu "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca polskiego roku 1954 i 1955. Taką wersję przedstawia artykuł z 2000 roku z pisma "Journal of Olympic History" autorstwa innego uczestnika tych igrzysk, szablisty Wojciecha Zabłockiego. Przytacza on wypowiedź Danielsena, według której Sidło sam zwrócił się do niego z propozycją rzucania nowatorskim oszczepem szwedzkiej firmy SEEFAB. Sam Zabłocki również wspomina, że już w wiosce olimpijskiej rozprzestrzeniła się informacja o geście fair play naszego oszczepnika wobec Norwega.

Siedem lat później historyk sportowy Ture Widlund postanowił rozliczyć się z tą legendą. Przede wszystkim sprecyzował, że Sidło nie mógł korzystać ze swojego oszczepu - ówczesne przepisy jasno mówiły, że zawodnikom wolno korzystać jedynie ze sprzętu dostarczonego przez organizatora. Opierając się na oficjalnym raporcie Komitetu Organizacyjnego oraz starszych wspomnieniach Danielsena (z 1957 roku) ustalił, że na całe igrzyska zapewniono 113 oszczepów drewnianych i 8 metalowych, a podczas finałowego konkursu najprawdopodobniej dostępny był jedynie jeden metalowy.

Sidło wykorzystał go jako pierwszy, stąd zapewne pogłoska o tym, że był to "jego" oszczep. Uzyskując w trzeciej próbie wynik 79,98 m objął prowadzenie, plasując się przed Wiktorem Cybulenko. Ukrainiec postanowił spróbować tego samego sprzętu, co Sidło - poprawił swój wynik o 3,66 m (79,50 m). Rzucający po nim Danielsen zauważył, że metalowy oszczep szwedzkiej produkcji lata dalej i również postanowił go użyć - pomógł mu Pakistańczyk Muhammad Navaz, który pobiegł po sprzęt i przyniósł go przygotowującemu się do rzutu Norwegowi.

Efekt - 85,91 m, nowy rekord świata, złoty medal olimpijski dla Danielsena oraz rozczarowanie Polaków "jedynie" srebrem Sidły, który miał zdobyć pierwsze powojenne złoto olimpijskie dla polskiej lekkoatletyki (nazajutrz dokonała tego Elżbieta Krzesińska w skoku w dal). Co więcej, mimo że kapitan Wunderteamu jeszcze trzykrotnie wystąpił na igrzyskach (jako pierwszy Polak wystąpił na pięciu olimpiadach, co do tej pory udało się w sumie szesnaściorgu naszym rodakom) a dwa lata po ostatnim olimpijskim starcie pobił wynik Danielsena z Melbourne (wówczas rekord świata wynosił już ponad 90 m), był to jego jedyny krążek zdobyty na najważniejszej imprezie sportowej czterolecia.

Również dla Danielsena był to jedyny medal olimpijski - cztery lata później w Rzymie nie zakwalifikował się nawet do finału. Po igrzyskach zakończył karierę sportową, mając na koncie, oprócz olimpijskiego złota, które dało mu zwycięstwo w plebiscycie na najlepszego norweskiego sportowca roku 1956, srebro mistrzostw Europy ze Sztokholmu z 1958 roku - tam rewanż na swoim rywalu, ale też i dobrym koledze, wziął Janusz Sidło.

Pomimo iż byli rówieśnikami (rocznik 1933), Danielsen przeżył Sidłę o 26 lat (w piątek obchodzić będziemy rocznicę śmierci kapitana Wunderteamu). Legenda o ich rywalizacji i sportowej współpracy, która przeszła do historii polskiego sportu, okazuje się być jedynie legendą. Jednak sam Ture Widlund, pogromca tego mitu, swój artykuł na ten temat rozpoczął przytoczeniem dziennikarskiej maksymy "Nie zepsuj dobrej historii sprawdzaniem faktów". I z tym się należy zgodzić - i tak polscy kibice będą wiedzieli swoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Administrator zastrzega sobie prawo do usuwania komentarzy, które uzna za obraźliwe wobec siebie lub innych osób.