Przez blisko osiem lat kariery dziennikarskiej miałem okazję spotkać wielu wybitnych sportowców - w tym złotych medalistów igrzysk olimpijskich. Jednak dopiero przy okazji mistrzostw świata w pięcioboju nowoczesnym w Budapeszcie poznałem osobę, będącą rekordzistką w statystykach mistrzów olimpijskich - najstarszą na świecie mistrzynię olimpijską, Ágnes Keleti.
Ágnes Keleti urodziła się 9 stycznia 1921 roku, a zatem ma 98 lat. I, jak sama mówi, wciąż jest w dobrej formie. Rozum i siła - te dwie rzeczy musi mieć człowiek, żeby żyć długo i szczęśliwie. Ale nie osobno - sam rozum albo sama siła nie wystarczą. I mogę was zapewnić, że wie, co mówi i do kogo mówi - pomimo że jest ponad cztery razy starsza ode mnie (a ja już zbliżam się do ćwierćwiecza), krzepy ma więcej ode mnie.
Jej historia pełna jest trudnych przeżyć - najpierw szansę na debiut olimpijski przerwał wybuch II wojny światowej, którą udało jej się przetrwać pomimo żydowskiego pochodzenia, pierwsze powojenne igrzyska ominęły ją z powodu kontuzji. Dopiero w 1952 roku pojawiła się na olimpijskich arenach, przywożąc z Helsinek złoto, srebro i dwa brązy. Prawdziwe żniwa medalowe zebrała cztery lata później w Melbourne - cztery złote i dwa srebrne medale (po walce z wkraczającą na olimpijskie salony Łarysą Łatyniną) zakończyły jej karierę w barwach reprezentacji Węgier. W związku z krwawym stłumieniem przez Sowietów rewolucji na Węgrzech, Ágnes Keleti pozostała na Zachodzie.
Naturalnym kierunkiem emigracji był Izrael. Po definitywnym zakończeniu kariery sportowej została nauczycielką WF-u, a także trenerką reprezentacji Izraela. Półki jej pokoju w Budapeszcie zdobią nagrody, którymi ją wyróżniono - w tym te za członkostwo w Galeriach Sław Sportu: Izraela, Węgier, Kobiet i Gimnastyki.
Pomimo trudnych przeżyć w życiu, wciąż zachowuje pogodę ducha. Jak stereotypowa starsza pani swoich gości przyjmuje poczęstunkiem, ale też i przekazuje im swoją filozofię życiową i sekret długowieczności. Pechowo dla mnie, nie znosi źle zbudowanych mężczyzn - oberwało mi się za mikrą posturę i rzadką aktywność fizyczną. Opuszczając mieszkanie w jednej z kamienic w centrum Pesztu obiecałem, że przy następnym spotkaniu będę się lepiej prezentował.
Kiedy takie spotkanie dojdzie do skutku? Tego nie wiem. Ale ponieważ mam duże zaległości, co 98-letnia kobieta udowodniła mi kilkukrotnie w ciągu niespełna godziny, muszę zabrać się do roboty jak najszybciej. "Pamiętaj, dla siebie, nie dla mnie" - usłyszałem na pożegnanie. I ma rację - bez względu na to, czy chodzi o moje zdrowie, czy po prostu o wewnętrzne poczucie wstydu przed taką osobą.
fot. Tamás Róth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Administrator zastrzega sobie prawo do usuwania komentarzy, które uzna za obraźliwe wobec siebie lub innych osób.