Życie jest ciężkie. Może to powiedzieć sportowiec, jego rodzina, która zmaga się z tęsknotą za nim, gdy ten wyjeżdża na zgrupowania czy zawody, mogą to powiedzieć działacze, na których wylewa się wiadro pomyj za wszelkie niepowodzenia polskiego sportu (choć trzeba przyznać, że często słusznie). Równie ciężkie jest życie dziennikarza albo kibica, który chce "na własną rękę" wyliczyć, kto wywalczy kwalifikacje na następne igrzyska olimpijskie. A światowe federacje rzucają nam tylko kolejne kłody pod nogi, tworząc multum kruczków w zasadach kwalifikacji.
Najłatwiejsze wydają się kwalifikacje w sportach drużynowych. Wydają się - to słowo klucz. O ile zasady zazwyczaj są proste - kwalifikują się zwycięzcy (ewentualnie też kolejni) konkretnych turniejów - o tyle zdarzają się problemy z ustaleniem, kiedy i gdzie dane turnieje się odbywają. Zazwyczaj są one określane mianem "kontynentalnych turniejów kwalifikacyjnych", jednak pod tym terminem mogą ukrywać się kontynentalne mistrzostwa, a niekoniecznie oddzielny turniej. W tym cyklu olimpijskim wszelkie granice przekroczyła Międzynarodowa Federacja Siatkówki, która najpierw opublikowała jeden system kwalifikacyjny, po czym... całkowicie go zmieniła. O tym, że zasady tworzenia rankingu, na podstawie którego przydzielano miejsca w światowych turniejach kwalifikacyjnych, ustalono już po rozegraniu wszystkich zaliczanych do niego zawodów, wspomnę tylko na marginesie.
Jednocześnie chciałbym stanąć w obronie FIVB - co cztery lata mistrzowie świata podnoszą alarm, że pomimo wywalczenia tytułu nie mają zapewnionego startu na igrzyskach. Akurat przy wszystkich, odważę się powiedzieć ostro, debilizmach tworzonych przez FIVB, podobne zasady dotyczące mistrzostw świata mają piłka nożna (tam mistrzostwa świata są... kontynentalnymi kwalifikacjami kobiecych reprezentacji Europy), hokej na trawie czy rugby siedmioosobowe.
Kolejna grupa dyscyplin to te, w których kwalifikacje opierają się na rankingu. Albo rankingach. Te są "na tapecie" forów olimpijskich w ostatnich dniach. Głównie mowa tu o koszykówce 3x3 - Światowa Federacja Koszykówki postanowiła na dwa tygodnie przed przydzieleniem kwalifikacji olimpijskich... zdjąć aktualizowany codziennie ranking ze swojej strony internetowej. Oficjalnie po to, żeby "uniknąć spojlerów" przed organizowaną z tej okazji uroczystością ogłoszenia reprezentacji zakwalifikowanych na igrzyska. Biorąc jednak pod uwagę to, na jakich zasadach działa ten ranking (suma 100 najlepszych wyników w rankingu indywidualnym zawodników z danego kraju - podczas gdy na igrzyska pojedzie tylko czwórka), nie brakuje teorii spiskowych, że ktoś uznał, iż ranking należy "poprawić".
Kolejną niespodziankę sprawiła Międzynarodowa Unia Kolarska, która publikowała przez rok bieżący ranking olimpijski, a gdy nadszedł moment ogłoszenia kwalifikacji, kiedy to ten ranking staje się identyczny ze światowym... zdjęto całe archiwum rankingu olimpijskiego. Drobiazg, ale ciężko teraz zweryfikować, czemu na finiszu rywalizacji panów, kiedy wyścigów było już jak na lekarstwo, Austria wyprzedziła Polskę, awansując z 18. miejsca (w rankingu światowym faktycznie zajmowali 14. miejsce).
Warto jednak też zwrócić uwagę na to, jak rankingi w okresie zbierania punktów prezentują poszczególne federacje. Niedoścignionym ideałem jest symulacja aktualizowana co tydzień przez Międzynarodową Federację Judo - uwzględnia wszystkie "dodatkowe" zasady, jak np. możliwość wyboru zawodnika w sytuacji, gdy dwóch lub więcej uzyskało kwalifikację (obowiązuje limit jednego reprezentanta z kraju w danej kategorii wagowej) czy miejsca z puli kontynentalnej. Na drugim biegunie staje podnoszenie ciężarów - tutaj owszem, ranking jest publikowany na bieżąco, ale fakt, że dany kraj zdobywa daną liczbę kwalifikacji na całą reprezentację i może sobie je rozłożyć na kategorie wagowe według uznania, kompletnie nie da się z niego wyczytać, kto pojedzie na igrzyska.
Trzecia grupa ogranicza się do pływania i lekkiej atletyki - to kwalifikacja poprzez minima. Choć w lekkiej atletyce wprowadza się ranking, a sztafety w obu tych dyscyplinach wciąż kwalifikują się głównie dzięki miejscom na mistrzostwach świata, jest to dość charakterystyczna cecha systemów kwalifikacyjnych. Śledzenie startów wszystkich sportowców w danej dyscyplinie we wszystkich zawodach ujętych w kalendarzu na całym świecie jest praktycznie niemożliwe z perspektywy jednej osoby. Zazwyczaj jednak i tak nie ma to większego znaczenia, gdyż faworyci standardy uzyskują bez większego problemu, a limity zawodników na kraj i tak odrzucają tych, dla których minima światowe nie są zbyt wygórowane, ale konkurencja w kraju jest dla nich za mocna.
Pozostałe dyscypliny mają zasady zbliżone do tych ze sportów drużynowych - liczy się miejsce zajęte na danej imprezie kwalifikacyjnej; mogą to być mistrzostwa świata czy danego kontynentu, kontynentalne igrzyska, finały dużych serii (Grand Slam w taekwondo, World Tour w tenisie stołowym czy Puchar Kontynentalny w siatkówce plażowej) albo specjalne zawody kwalifikacyjne (lub prestiżowe zawody rozgrywane regularnie, które zostają wybrane na zawody kwalifikacyjne - tak było np. w przypadku Festiwalu Jeździeckiego w Baborówku). Różnice są jednak potężne w poszczególnych dyscyplinach.
Różnie wygląda kwestia tego, co dzieje się, gdy zawodnik zajmie odpowiednie miejsca na dwóch różnych zawodach kwalifikacyjnych. Wówczas, oczywiście, jedno miejsce przechodzi na kolejnego zawodnika - z imprezy późniejszej (np. strzelectwo), będącej niżej w hierarchii (np. piłka ręczna - mistrzostwa świata kobiet odbywają się po mistrzostwach kontynentalnych, ale jeśli mistrzem świata zostaną mistrzynie któregoś z kontynentów, wówczas kwalifikację uzyskuje nie wicemistrz świata, a tego kontynentu) albo do puli innej imprezy (łucznictwo) bądź rankingu (pięciobój nowoczesny).
Najwięcej problemów sprawiają jednak różne ograniczenia stawiane przez światowe federacje. Przykładowo, limit zawodników w skokach do wody uniemożliwia dokładne określenie, ilu zawodników z Pucharu Świata zakwalifikuje się w konkurencjach indywidualnych, dopóki kraje mające przedstawicieli w konkurencjach synchronicznych nie ogłoszą składów swoich reprezentacji olimpijskich i tego, ilu zawodników wystąpi w więcej niż jednej konkurencji. Taka sytuacja miała miejsce przed igrzyskami w Rio, kiedy Andrzej Rzeszutek ogłosił, że wywalczył kwalifikację, podczas gdy był zaledwie drugim rezerwowym. O rozbieżności w interpretacjach przy systemie kwalifikacji w kajakarstwie podczas tegorocznych mistrzostw świata w Szeged pisałem na przełomie sierpnia i września - szczęśliwie dla Doroty Borowskiej to nie ja miałem wówczas rację.
O ból głowy przyprawiają kibiców ci, którzy z wywalczonych miejsc dobrowolnie rezygnują. Czasem dzieje się tak z powodu kontuzji - wówczas jest to zrozumiałe. Czasem jednak narodowe komitety olimpijskie stawiają dodatkowe warunki swoim zawodnikom. Powracającym co olimpiadę przykładem jest RPA i ich podejście do sportów drużynowych - pomimo że startują w kwalifikacjach kontynentalnych (zwłaszcza wtedy, kiedy jest to impreza mająca inną stawkę niż jedynie kwalifikacja olimpijska, jak np. niedawne zawody w rugby siedmioosobowym, kiedy to RPA walczyło o punkty dające prawo startu w World Series), nierzadko rezygnują z kwalifikacji, ku irytacji tych, których w drodze do zwycięstwa pokonali, odbierając im szansę, z której sami dobrowolnie rezygnowali.
Ile dyscyplin, tyle systemów. Śledzenie kwalifikacji polega głównie na uważnym spisaniu kalendarza (który i tak może jeszcze ulec zmianie - pierwotnie kolarski ranking, który opublikowany został wczoraj, miał zostać zamknięty w nadchodzącą niedzielę) i wracaniu do systemów kwalifikacyjnych przy odpowiedniej okazji (choć i te mogą się zmienić - jak w przypadku siatkówki). Szczęśliwie, na świecie jest kilku "fanatyków", którzy nierzadko znają i rozumieją systemy kwalifikacji lepiej od samych twórców. Dla nas (bo sam jestem jednym z nich) letnie igrzyska olimpijskie rozpoczynają się ok. 2 lata wcześniej, od mistrzostw świata w strzelectwie, żeglarstwie i jeździectwie (to są zazwyczaj pierwsze imprezy dające bezpośrednie przepustki na igrzyska), a mecze piłki nożnej rozgrywane dwa dni przed ceremonią otwarcia są "jedynie" początkiem końca tej drogi - końca, będącego wisienką na torcie. Niestety, światowe federacje nie ułatwiają nam zadania, tworząc drobiazgi, które w praktyce dają im monopol na wiedzę, którą muszą się dzielić z zainteresowanymi komitetami olimpijskimi, ale z opinią publiczną już niekoniecznie. Stąd też zdarza się, że oficjalne informacje są podawane z opóźnieniem, podczas gdy my, mając dostęp do pełnej wiedzy, moglibyśmy podać wszystko pięć minut (albo sekund) po zakończeniu zawodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Administrator zastrzega sobie prawo do usuwania komentarzy, które uzna za obraźliwe wobec siebie lub innych osób.